4. Spojrzeniem wnikając do serca.

06:36

Po otworzeniu oczu mój wzrok automatycznie skierował się ku Anicie. Długonoga, jasna blondynka siedziała w oknie z telefonem w ręku. Opatulona w miękki koc robiła zdjęcia widoku rozciągającego się za oknem. Wcale się nie zdziwiłam. Porozmawiałyśmy chwilę o tym jak wspaniale trafiliśmy z pogodą, bowiem był to kolejny słoneczny dzień. Kiedy to na niebie można było zaobserwować zaledwie lekki zarys chmur. Na pytanie czy siostra dołączy do mojej codziennej gimnastyki odpowiedziała tylko, że jest zbyt leniwa. Nie wiem jak to robi, że jedząc porcje, których nie powstydziłby się dorosły mężczyzna, od zawsze ma figurę modelki. Dosłownie. Po rozciągnięciu się w pojedynkę przebrałam się w strój do biegania i zeszłam na dół. Musiało być dosyć wcześnie, ponieważ po drodze nie spotkałam nikogo z domowników. Dziś było zdecydowanie chłodniej. Mróz szczypał moje zaczerwienione policzki nie wspominając o nosie. Skarciłam się tylko w myślach za nie użycie kremu ochronnego. Po drodze mijałam sklep, który jak zdążyłam zauważyć był otwarty. Sięgnęłam do kieszeni w celu sprawdzenia jej zawartości. Znalazłam parę złoty toteż postanowiła kupić jakieś świeżę pieczwo na śniadanie. Sklep ulokowany był zaraz obok naszego domku, dlatego resztę drogi pokonałam wolnym spacerem. Upajałam się rześkością zastanego powietrza oraz lekkimi promieniami słonecznymi. Które to delikatnie przedzierały się przez ogromne mijane przeze mnie iglaki.

Wchodząc do domu zastałam już rozbudzonych domowników, przygotowujących śniadanie. Zostałam mocno schwalona za moją wspaniałomyślność związaną z kupnem świeżych bułek. Po szybkiej kąpieli, porannej pielęgnacji oraz zarzuceniu na siebie wygodnego, ciepłego ubrania, zeszłam na gotowe już śniadanie. Upajałam się zapachem świeżo mielonej kawy unoszącym się po całym mieszkaniu. Przy posiłku ustaliliśmy, że dzisiejszy dzień będzie czasem gdzie każdy robi co chce. Nie żebyśmy zazwyczaj byli ubezwłasnowolnieni, tylko po prostu dziś był dzień bez planów. Oczywiście nie licząc konkursu indywidualnego o 16. Kiedy to wszyscy po 14 mamy być gotowi do wyjścia. O 14.30 mamy się spotkać z Peterem, który ma nas wprowadzić na teren dla kadr skoków narciarskich. Po zjedzeniu ostatniego kawałka przepysznych placków z malinami podziękowałam i udałam się na górę. Jakimś cudem dziś obiegł mnie obowiązek przygotowania śniadania i posprzątania po nim. Korzystając z chwili poświęconej na leniuchowanie, złapałam za książkę. Po upływie niecałych 20 minut dołączyła się do mnie Anita. Bez dłuższego namysłu stwierdziłyśmy, żę dziś wieczorem pójdziemy na "Krupówki". W związku z tym naszykowałyśmy sobie ubrania na wyjśćie, licząc żę gdy wrócimy ze skoczni zostanie nam bardzo mało czasu na ewentualne przygotowania. Napisałam parę e-maili odnośnie mojej pracy, a właściwie jej braku. Już wtedy w planach miałam emigrację z Polski. Nie z braku sympatii do niej, lecz z chęci poznawania nowych miejsc, ludzi. Na poczcie znalazła się wiadomość od znanej kawiarni, a w zasadzie sieciówki poszukującej wykwalifikowanego baristy. Moja rozmowa o pracę przebiegała wówczas bardzo dobrze. Byłam w kontakcie z firmą przez około miesiąc i co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Mogłam postawić warunek terminu rozpoczęcia pracy. Miałam taką możliwość dzięki doświadczeniu w owej placówce w Polsce. Bowiem firma z którą się komunikowałam miała swoją kwaterę w Norwegii. Na szczęście Norwegowie biegle posługują się językiem angielskim, dzięki czemu miałam duże ułatwienie w porozumiewaniu się. Zakładając, że zdam maturę umówiłam się na rozmowę kwalifikacyjną pod koniec maja. Po szybkim przeglądzie instagrama i facebooka zablokowałam telefon. Zaczęłam się szykować na "skoki". Założyłam jedne z moich najwygodniejszych jeansów, czarną bluzkę termiczną, kurtkę i śniegowce. Na głowę założyłam czapkę a dłonie wsunęłam w rękawiczki. Na ramię zarzuciłam aparat, ponieważ z niewiadomych powodów w naszej rodzinie nie ma zwyczaju robienia sobie zdjęć ze znanymi osobami czy też zbierania od nich autografów. Stwierdziłam więc, że zabiorę ze sobą aparat, aby uwiecznić parę niebanalnych widoków jak to miałam w zwyczaju.

Po 14 wszyscy już byli gotowi. Zapakowaliśmy się do samochodów i wyruszyliśmy w kierunku skoczni. Niestety przez obfite korki w Zakopanem nie wstawiliśmy się o umówionej porze na stoku. Jakimś cudem udało nam się przecisnąć przez tłumy kibiców, którzy to już od jakiegoś czasu bacznie wyczekiwali pojawienia się skoczków. Peter pomimo dość chłodnego wyrazu twarzy przywitał nas bardzo serdecznie. Szybkim ruchem ręki wskazał miejsce do którego należało się udać. Pomieszczenie było małe, jednak nie miało to żadnego znaczenia. Byliśmy w jednym z wielu boksów, w których przebywali skoczkowie poszczegolnych kadr, przygotowujących się do zawodów. Prawdziwy raj dla każdego fana. No właśnie fana. Jako osoba potrafiąca rozpoznać zaledwie kilku skoczków stwierdziłam, żę wyjdę na zewnątrz pozostawiając reszte w boksie w celu rozprostowania nóg. Ostatecznie mój spacer zakończył się kilkoma ekspresowymi rozmowami z zawodnikami. Tak mi się poszczęściło, że akurat paru z nich rozciągało się w pobliżu. Udało mi się porozmawiać między innymi z imiennikiem Petera, Prevcem. Razem z jego młodszym rodzeństwem. Jednak byli to jedyni z moich rozmówców, których kojarzyłam. Rozmowa z pozostałymi była kwestią przypadku i rozwinęła się bardzo spontanicznie. Osoby które było mi dane oglądać pierwszy raz w życiu sprawiały wrażenie bardzo sympatycznych. Większość była zdziwiona moją obecnością w miejscu generalnie przeznaczonym tylko dla osób upoważnionych. Wszystkim po krótce wytłumaczyłam moją obecność w owym miejscu. Zresztą rozmowy te trwały naprawdę chwile, bowiem zdawałam sobie sprawę, że każdy z nich przygotowywuje się do zawodów i nie ma dla mnie czasu. Jeden chłopak, bardzo szczupły i wysoki uściskał mnie na pożegnanie i jako jedyny zapytał czy jestem Polką. Po tym szczęśliwym dla mnie czasie wróciłam do rodziny.

Na trybuny weszliśmy prawie ostatni. Wszystkie miejsca były już zajęte. Pomimo tego, że skoki oglądaliśmy co roku, to ten był dla mnie jakiś inny. Może dlatego, że pierwszy raz miałam okazję zamienić kilka słów z zawodnikami. Kiedy speaker przemówił, w moich uszach rozległ się potwornie głośny dźwięk wszelkich trąbek, trzymanych przez kibiców. Na prawdę okropny dźwięk, szczególnie jak stoisz obok. Szaliki uniosły się ku górze, zawody rozpoczęły się. Po wielu występach bardzo doceniłam swój sprzęt, dzięki któremu udało mi się uwiecznić wiele pięknych widoków. Konkurs wygrał Kamil Stoch, zaraz za nim na drugim miejscu stanął Daniel Andre Tande. Trzeba przyznać, że naprawdę świetnie się zachowują wobec siebie. Liczne uśmiechy i uściski oraz gesty pomocy z obu stron, rozczuliły moje serce. Na trzecim miejscu podium stanął Domen, ten sam z którym jakiś czas temu rozmawiałam. Było to chyba dla mnie wymarzone podium.  Po zakończonym konkursie, uśmiechnięta i podekscytowana wszystkim dookoła, razem z resztą wróciłam do domu. Co chwila wszystkich pośpieszając, bowiem w głowie już miałam wieczorne wyjście.

W domu byliśmy przed 20. Razem z Anitą w ekspresowym tempie zaczęłyśmy się szykować. Po szybkiej kąpieli, rutynowej pielęgnacji włosów i wypiciu gorącej herbaty ubrałam się w to. Zapewnie nie był to zbyt mądry wybór, zważając na temperaturę jaka panowała. Jednak stwierdziłyśmy, że to jedyna okazja na założenie danych kreacji. Poza tym wspólnie udało nam się wybłagać tatę Anity aby to on zawiózł nas w miejsce docelowe. Więc nie będziemy marzły czekając na transport. Tyle dobrego. Wychodząc z domu pożegnałyśmy się ze wszystkimi, ruszając w stronę samochodu. Gdy byliśmy na parkingu w pobliżu Krupówek wujek oznajmił, że punkt godzina 2 czeka na nas w tym samym miejscu. Szybko wygramoliłyśmy się z pojazdu i machając mężczyźnie na pożegnanie  ruszyłyśmy ku górze. Pomimo myśli które przepłynęły przez nasze głowy, te związane z ubiorem  nieadekwatnym do warunków pogodowych. Pierwsze 5 minut błyskawicznie je rozwiało. Deptak cały ozdobiony był pięknymi ludzmi, wcale nie ubranymi na sportowo jak się spodziewałyśmy. Czasem zapominam, żę Zakopane to miasto jak każde inne, a nie tylko kurort wypoczynkowy. Przez co ludzie łączą tu elegancję i swobodę w jedność. Przechodząc obok wielu barwnie oświetlonych witryn wybrałyśmy manufakturę pączków. Wnętrze naprawdę zapierało dech w piersiach. Ogromne pomieszczenia oświetlone ciepłym światłem. Widok cukierników ręcznie wyrabiających ciasto za szklaną gablotą, tylko uwierzytelnił autentyczność tego miejsca. Z powodu braku wolnego miejsca na parterze, udałyśmy się na górę. Zamówiłyśmy po pączku oraz kawie, taką rozpustę jeszcze po godzinie 20 będę musiała ciężko odpracować jutrzejszego ranka. Jednak wychodzę z założenia, że raz na jakiś czas trzeba sobie sprawić przyjemność i oderwać się od narzuconemu odgórnie systemu.
Po skonsumowaniu posiłku oraz kilkukrotnych wizytach w toalecie wyszliśmy z lokalu. Na nasze szczęście wśród tłumu ludzi oraz zabudowanej przestrzeni było naprawdę ciepło. Po upływie paru minut zatrzymałyśmy się przed klubem "Morskie oko". Dobrze znanym każdemu kibicowi skoków narciarskim, bowiem można tu spotkać  naprawdę wiele znanych osobistości. Skoczkowie często przychodzą tu po zawodach. Miałyśmy parę wątpliwości, zanim ostatecznie przekroczyłyśmy próg klubu. Miejsce to było nieco mniejsze niż się spodziewałyśmy. Pomimo naszego corocznego pobytu w Zakopanem nigdy nie miałyśmy okazji wstąpić do tego miejsca. Słyszałam o nim tylko z opowieści no i oczywiście kojarzyłam szyld. Do tej pory nie wiem jak udało nam się prześlizgnąć Anitę przez bramki, okropnie niemiłym ochroniarzom. Którzy sprawdzali dokumenty w celu weryfikacji wieku. Tak jak zakładałyśmy w środku było bardzo dużo bawiących się ludzi. Na nasze szczęście po kilku minutach zwolnił się stolik i dzieliłyśmy go z dwoma chłopakami i dziewczyną. Odbyliśmy krótką rozmowę po czym udałyśmy się w stronę parkietu. Jakież było moje zdziwienie gdy nagle na stanowisku dj zobaczyłam Tande. Tego samego Tande którego kilka godzin temu oglądałam na skoczni. Nie potrafiłam jednak ocenić co chce wyperswadować, żywnie gestykulując w stronę dj. Chyba dla męższczyzny było to nie lada wyzwanie, bo po upływie dwóch kawałków zrezygnowany przekazał swoje słuchawki Danielowi i odszedł w stronę baru. Chłopak nie tracąc chęci czy zapału namiętnie szukał kolejnych utworów w czasie gdy już jedna leciała. Brzmienie utworu pochłonęło mnie zupełnie. Poczułam go pod skórą, rozprzestrzeniało się po moich kościach, dając mi chwilę totalnego odprężenia. Bujając się w rytm, oślepiona jaskrawymi pulsjącymi światłami zauważyłam, że Daniel co jakiś czas na mnie spogląda. Oczywiście nie patrzył tylko na mnie, ale mimo wszystko mocno się zaczerwieniłam. Na moje szczęście było gorąco, toteż całe moje ciało odbiegało od normy, skłaniając się w kierunku różu. Spragnione wróciłyśmy do stolika zamawiając wcześniej po piwie. Korzystając z chwili odpoczynku rozmawiałyśmy o obecności Tande. Stwierdziłyśmy, że na pewno nie przyszedł sam, więc prawdopodobnie w klubie bawi się więcej Norwegów. Gdy po wypiciu trunków kierowałyśmy się do toalety zauważyłyśmy jak grupa ludzi śpiewa sto lat w drugim pomieszczeniu. Nie wychyliłyśmy się przed szereg i nie weszłyśmy by się przyłączyć, bowiem impreza wyglądała na prywatną. Jednak jednogłośnie stwierdziłyśmy, że w końcu znalazłyśmy kadrę norweskich skoczków. Prawdopodobnie to było "sto lat" dla jednego z nich. Wróciłyśmy na salę i dalej pląsałyśmy w rytmie muzyki, dając się ponieść każdemu kolejnemu dźwiękowi. Dj wrócił na swoje miejsce, a na parkiecie pojawiło się dwóch Norwegów. Potrafiłam ich rozpoznać dzięki dzisiejszemu konkursowi. Ogarnęła mnie przyjemna myśl, kiedy zauważyłam, że potrafię rozpoznać coraz większą ilość zawodników. Mogła też być przyjemna ze względu na moje podchmielenie kolejnym piwem przed wejściem na salę. W każdym bądź razie czułam się naprawdę cudownie odprężona. Jakby tego było mało, Fannemel i Stjernen wzięli nas w obroty. Przetańczyliśmy wspólnie ze trzy kawałki, ciągle się uśmiechając i żartując. Naprawdę nie sądziłam, że z nich tacy fajni goście są. Podziękowaliśmy sobie za taniec, po czym zabierając swoje płaszcze i wychodząc z klubu chłopaki nas zaczepili. Zapytali czy pojawimy się na zawodach następnego dnia. Ze szczerym smutkiem odparłyśmy, że przed południem wracamy do domu i niestety nam się nie uda. Na co odparli, że wielka szkoda, lecz to na pewno nie nasze ostatnie spotkanie. Nagle podbiegł do nas Daniel i obejmując chłopaków ramieniem zapytał co słychać. Andreas spojrzał na chłopaka i krzyknął:
-Birthday boy!
-That's me!
Krzyknął Daniel po czym przedstawił nam się ze swoją przezabawną podpitą miną. Wychodząc z klubu pomachałyśmy chłopakom, a fala zimnego powietrza rozniosła za sobą moje głośne
-Happy birthday Daniel!
Widziałam jeszcze tylko szczery uśmiech chłopaka i charakterystyczne dla niego skinienie głową w podzięce.

Na parkingu znalazłyśmy się chwilę po umówionym czasie, jednak wujek nie zrobił z tego problemu. Przywiózł nas do domu, w którym od razu po wejściu, po cichu poszłyśmy się wykąpać i spać. Byłyśmy tak padnięte, że naprawdę nie pamiętam kiedy zasnęłyśmy.




You Might Also Like

0 komentarze

Write to me.

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

Spis.

  • http://skijumpinglover.blogspot.com

Translate