3. Wtapia się w skórę, tworząc jedność.
09:24Kolejny dzień rozpoczął się podobnie do poprzedniego. Obudziło mnie ciepło światła wpadającego przez okno. Po porannej gimnastyce oraz przebiegnięciu stałej trasy (mijając górę moje myśli znów krążyły wokół Lucky'ego) wróciłam do domu. Tym razem sama przygotowałam śniadanie, ponieważ było przed 9. Wszyscy jeszcze spali. Zanim pozostali członkowie rodziny zeszli na dół, usiadłam na parapecie przy oknie. W ręku trzymałam kubek imbirowej herbaty z dużą ilością cytryny i delektowałam się jej smakiem. Za oknem widać było drewniany taras zawieszony nad niedużą przepaścią. Całą przestrzeń okalały iglaki. Jednak na wysokości wzroku, widok był równie piękny co z mojego okna. Pasmo gór osłaniało małe źródło zamarzniętej wody. Czubki zarówno drzew jak i gór pokryte były grubą warstwą białego puchu. Umyłam kubek po herbacie i podeszłam do drzwi od tarasu. Na nogi wsunęłam kapcie i momentalnie znalazłam się na mrozie. Z kieszeni wyjęłam telefon i uwieczniłam ten przepiękny widok. W mojej subiektywnej opinii, nie ma piękniejszego widoku od zimy, w pełni oblanej światłem słonecznym. Zdjęcie wysłałam Anicie. Mojej kuzynce, a zarazem najlepszej przyjaciółce. Która to stała w korku na "Zakopiance" i nie mogła się już doczekać aż się tu pojawi. Jej rodzina miała z nami zamieszkać. Nasi ojcowie są braćmi i co roku wspólnie spędzamy każde "wczasy". Wskakując na górę, obudziłam wszystkich. Włosy związałam w luźnego kucyka i zaparzyłam dzbanek herbaty. Tym razem czarnej z malinami. Gdy przyjechali pozostali, poczęstowaliśmy ich posiłkiem, a resztę poranka wykorzystaliśmy na rozmowę o tym jak im minęła podróż oraz o planach na dalszą część wyjazdu. Anita zaciągnęła mnie do kuchni i zaczęła bez tchu opowiadać o wszystkim co się u niej ostatnio wydarzyło. Nie mieszkałyśmy w dużej odległości od siebie, jednak klasa maturalna ma to do siebie, że pochłania więcej czasu niż komukolwiek może się wydawać. Przez co skazane jesteśmy na social media oraz hurtowe rozmowy w czasie spotkań. Wspólnie posprzątałyśmy po śniadaniu. Podczas gdy reszta przygotowywała sprzęt na wyjazd. Dziś znów wybieramy się na narty.
Na stoku byliśmy w porze obiadowej, więc nie było tłumów. I dobrze. Więcej miejsca do swobodnego poruszania się bez obawy, że się na kogoś wjedzie. Przymusowego hamowania czy po prostu braku miejsca do treningu. Będąc na szczycie stoku automatycznie spojrzałam na "Wielką Krokiew". Kktoś na niej skakał. Próbowałam przyjrzeć się dokładniej, jednak to nic nie dało, bowiem sylwetki skoczków były małe i rozmazane. Prawie zapomniałam, że jutro konkurs indywidualny. Z każdym kolejnym zjazdem byłam coraz bardziej szczęśliwa. Uwielbiam sporty zimowe wszelkiego rodzaju. Razem z Anitą wybrałyśmy trasę czarną. To właśnie ona dostarcza nam najwięcej rozrywki. Zabawa połączona z adrenaliną i chęcią sprawdzenia samego siebie. Wyłaniając się zza kolejnej obszernej zaspy, zauważyłam mojego tatę, który znajdował się już na dole trasy. Chęć zjazdu została mi jednak uniemożliwiona przez wysoką, szczupłą sylwetkę zajeżdżającą mi drogę. Postać zatrzymała się i zsunęła kominiarkę. Moje usta bezwładnie się rozchyliły, gdy ujrzałam wachlarz długich rzęs wyłaniających się spod gogli.
-LUCKY!-krzyknęłam.
Po czym odpinając w pośpiechu narty rzuciłam się w jego objęcia. Nie był to przemyślany skok bowiem chłopak nadal był w nartach i oboje runęliśmy na ziemię. Nie był to upadek romantyczny, jak z filmów. Moje nogi zablokowały jego i nie mogliśmy wstać. Chłopak spojrzał na mnie z serdecznym uśmiechem po czym stwierdził:
-Nic się nie zmieniłaś.
Rzuciłam go garstką miękkiego śniegu, który osadził się na policzkach chłopaka. Byłam tak blisko niego, że widziałam jak roztapia się pod wpływem ciepła jego ciała. Lucky nie pozostał dłużny. Momentalnie wypiął buty z nart i rzucił się na mnie. Droczyliśmy się ze sobą, a rozpylający się wokół nas śnieg tworzył białą barierę. Na szczęście nikt nie zjeżdżał, więc z czystym sumieniem mogłam stwierdzić, że nie jestem hipokrytką blokującą trasę. Amerykanin pomógł mi wstać, założyliśmy narty i zjechaliśmy na dół. Tam też czekała na nas Anita rozmawiająca z Peterem. Był to trener juniorów w skokach narciarskich. Nasi rodzice byli przyjaciółmi i od lat wspólnie oglądali skoki. Pomimo to ja ledwo potrafiłam stwierdzić co to belka startowa. Gdy zobaczyła Lucky'ego nie mogła przestać się szczerzyć. Ona również bardzo za nim tęskniła. Znała go dłużej niż ja. Raz nawet do niego poleciała jakoś rok temu. To miała być nasza wspólna podróż, jednak przed wyjazdem wypadł termin obrony dyplomu. Jest to dodatkowe zaliczenie w szkołach artystycznych wieńczące cztero lub sześcio letnią edukację w danej placówce. Z wielkim żalem musiałam więc odpuścić. Anita do dziś przyjaźni się z Lucky jednak odległość jest dużym utrudnieniem w rozwijaniu wspólnych relacji. Po długim uścisku Lucky'ego, który nie chciał wypuścić Anity z rąk, poszliśmy do karczmy na stoku. Wszyscy zamówiliśmy ciepłe dania. Rozmawialiśmy dosłownie o wszystkim. Chłopak zaprosił nas do siebie, aby wspólnie spędzić wieczór jak za dawnych lat. Oczywiście od razu się zgodziłyśmy. Po upływie około godziny, gdy wszystko było już zjedzone dołączyła do nas reszta. Lucky'ego znali wszyscy oprócz Damiana. Przedstawiłam ich sobie. Gdy z Anitą postanowiłyśmy pójść jeszcze pozjeżdżać. Lucky oznajmił, że zostanie i porozmawia sobie z moim starszym bratem. Ta wiadomość wywołała uśmiech na mojej twarzy. Sama nie wiem czemu. Żegnając się z pozostałymi, wyszłyśmy. Kiedy dostałam sms'a od mamy, że jedziemy do domu była godzina 17. Pożegnaliśmy się z Lucky'm, który mieszkał koło stoku i odjechaliśmy.
Po przyjeździe wszyscy zajęli się sobą. Mamy rozmawiały o modzie i obmyślały plan na kolejny dzień. Tata z wujkiem i Damianem grali w kanastę. A ja z Anitą poszłyśmy szykować się na wieczór. Wiadomo to nie jakaś impreza, żeby perfekcyjnie wyglądać, ale należało chociaż się wykąpać. A co do kąpieli, to zawsze robimy to wspólnie. Ludzie mówią, że to dziwne. Może i mają rację jednak od najmłodszych lat kąpiemy się razem. Wspólnie rozwijała się nasza psychika i dojrzewały ciała. Tak naprawdę traktujemy się jak jedność. Czasem sobie żartujemy, że gdy spędzamy czas w łazienkach osobno, w swoich domach, to czujemy się samotnie. Wzięłyśmy więc kąpiel, zarzuciłyśmy na siebie wygodne ubrania i ruszyłyśmy w stronę wyjścia. Do domu Lucky'ego pieszo podróż zajmowała niecałe pół godziny. Jednak ponieważ sypał śnieg, wybrałyśmy autobus. Jakimś cudem udało nam się wyrobić na jedyną linię, która uczęszczała z tej małej miejscowości do Zakopanego. Pod mieszkaniem chłopaka byłyśmy przed 20. Drzwi otworzyła nam jak zwykle uśmiechnięta ciocia Lucky'ego. Siostra mamy chłopaka. Kobieta od kilku lat jest ukochaną żoną niewiele starszego od siebie górala. Kobieta pomimo faktu, iż mieszka w Polsce już wiele lat, nadal ma drobne problemy ze zrozumieniem niektórych polaków. Co ciekawe dodatkowo posługuje się gwarą góralską, co jest kolejnym czynnikiem na to wpływającym. Obcałowałyśmy się i popędziłyśmy do kuchni. Ciocia Lucky'ego pokroiła tartę i podała na stół przy którym zasiadłyśmy razem z ich 5 letnią córką. Przypomniało mi się jak kiedyś Lucky musiał zostać z nią w domu. Razem z Anitą przyszłyśmy wtedy do niego i cały wieczór oglądaliśmy filmy. Był to jedyny raz (nie licząc owego) kiedy u niego byłam. W końcu z góry zszedł Lucky. Był prawdopodobnie świeżo po prysznicu, z jego włosów skapywało na czoło pare kropelek. Uśmiechnął się tylko i nas przytulił. Miałam nadzieję, że zatrzyma się na dłużej. Jednak już jutro wraca do USA do pracy. Postanowiliśmy ten czas wykorzystać jak najlepiej. Lucky pograł trochę na gitarze, śpiewaliśmy, tańczyliśmy. Wygłupialiśmy się. Wypiliśmy dwa litry herbaty i zrobiliśmy parę zdjęć, bo oczywiście miałam przy sobie aparat. Na pożegnanie wytuliłyśmy Lucky'ego za wszystkie czasy, żeby wystarczyło mu do następnego spotkania. Powiedziałyśmy, żeby za nami tęsknił i wyszłyśmy. Na podjeździe czekał na nas mój tata. W drodze do domu przejrzałam nowe wiadomości na telefonie i poodpisywałam na parę z nich. Po otworzeniu drzwi ujrzałam tylko jak wszyscy grają w karty, popijając whiskey. Taka już trochę tradycja, Chciałyśmy dołączyć, ale byłyśmy padnięte więc wzięłyśmy prysznic i po złączeniu łóżek zasnęłyśmy na jednym. Wspólnym.
2 komentarze
Szczerze mówiąc, wpadłam przypadkiem, ale przeczytałam ten rozdział, nadrobiłam pozostałe i coś mi mówi, że opłaci się tutaj zostać. ^^
OdpowiedzUsuńPiszesz tak jakoś.. inaczej? Niee, to chyba złe określenie.. Sama nie wiem, ale coś w Twoim pisaniu jest, że mnie to zaciekawiło. :D
Rozdział zbyt wiele nie wnosi, ale wierzę, że w kolejny przejawi się postać szanownego pana Tande. ^^
Pozdrawiam serdecznie!
Jeśli znajdziesz chwilkę - zapraszam do siebie: https://similarities-and-differences.blogspot.com/ :)
Dziękuję za komentarz, bowiem każdy jest dla mnie na wagę złota. Rozdziały staram się pisać w taki sposób, aby dawkować informacje. I po 5 rozdziale nie skończyć na momentach uniesienia. Z chęcią zabieram się za czytanie Twojego. :)
Usuń