Po otworzeniu oczu mój wzrok automatycznie skierował się ku Anicie. Długonoga, jasna blondynka siedziała w oknie z telefonem w ręku. Opatulona w miękki koc robiła zdjęcia widoku rozciągającego się za oknem. Wcale się nie zdziwiłam. Porozmawiałyśmy chwilę o tym jak wspaniale trafiliśmy z pogodą, bowiem był to kolejny słoneczny dzień. Kiedy to na niebie można było zaobserwować zaledwie lekki zarys chmur. Na pytanie czy siostra dołączy do mojej codziennej gimnastyki odpowiedziała tylko, że jest zbyt leniwa. Nie wiem jak to robi, że jedząc porcje, których nie powstydziłby się dorosły mężczyzna, od zawsze ma figurę modelki. Dosłownie. Po rozciągnięciu się w pojedynkę przebrałam się w strój do biegania i zeszłam na dół. Musiało być dosyć wcześnie, ponieważ po drodze nie spotkałam nikogo z domowników. Dziś było zdecydowanie chłodniej. Mróz szczypał moje zaczerwienione policzki nie wspominając o nosie. Skarciłam się tylko w myślach za nie użycie kremu ochronnego. Po drodze mijałam sklep, który jak zdążyłam zauważyć był otwarty. Sięgnęłam do kieszeni w celu sprawdzenia jej zawartości. Znalazłam parę złoty toteż postanowiła kupić jakieś świeżę pieczwo na śniadanie. Sklep ulokowany był zaraz obok naszego domku, dlatego resztę drogi pokonałam wolnym spacerem. Upajałam się rześkością zastanego powietrza oraz lekkimi promieniami słonecznymi. Które to delikatnie przedzierały się przez ogromne mijane przeze mnie iglaki.
Wchodząc do domu zastałam już rozbudzonych domowników, przygotowujących śniadanie. Zostałam mocno schwalona za moją wspaniałomyślność związaną z kupnem świeżych bułek. Po szybkiej kąpieli, porannej pielęgnacji oraz zarzuceniu na siebie wygodnego, ciepłego ubrania, zeszłam na gotowe już śniadanie. Upajałam się zapachem świeżo mielonej kawy unoszącym się po całym mieszkaniu. Przy posiłku ustaliliśmy, że dzisiejszy dzień będzie czasem gdzie każdy robi co chce. Nie żebyśmy zazwyczaj byli ubezwłasnowolnieni, tylko po prostu dziś był dzień bez planów. Oczywiście nie licząc konkursu indywidualnego o 16. Kiedy to wszyscy po 14 mamy być gotowi do wyjścia. O 14.30 mamy się spotkać z Peterem, który ma nas wprowadzić na teren dla kadr skoków narciarskich. Po zjedzeniu ostatniego kawałka przepysznych placków z malinami podziękowałam i udałam się na górę. Jakimś cudem dziś obiegł mnie obowiązek przygotowania śniadania i posprzątania po nim. Korzystając z chwili poświęconej na leniuchowanie, złapałam za książkę. Po upływie niecałych 20 minut dołączyła się do mnie Anita. Bez dłuższego namysłu stwierdziłyśmy, żę dziś wieczorem pójdziemy na "Krupówki". W związku z tym naszykowałyśmy sobie ubrania na wyjśćie, licząc żę gdy wrócimy ze skoczni zostanie nam bardzo mało czasu na ewentualne przygotowania. Napisałam parę e-maili odnośnie mojej pracy, a właściwie jej braku. Już wtedy w planach miałam emigrację z Polski. Nie z braku sympatii do niej, lecz z chęci poznawania nowych miejsc, ludzi. Na poczcie znalazła się wiadomość od znanej kawiarni, a w zasadzie sieciówki poszukującej wykwalifikowanego baristy. Moja rozmowa o pracę przebiegała wówczas bardzo dobrze. Byłam w kontakcie z firmą przez około miesiąc i co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Mogłam postawić warunek terminu rozpoczęcia pracy. Miałam taką możliwość dzięki doświadczeniu w owej placówce w Polsce. Bowiem firma z którą się komunikowałam miała swoją kwaterę w Norwegii. Na szczęście Norwegowie biegle posługują się językiem angielskim, dzięki czemu miałam duże ułatwienie w porozumiewaniu się. Zakładając, że zdam maturę umówiłam się na rozmowę kwalifikacyjną pod koniec maja. Po szybkim przeglądzie instagrama i facebooka zablokowałam telefon. Zaczęłam się szykować na "skoki". Założyłam jedne z moich najwygodniejszych jeansów, czarną bluzkę termiczną, kurtkę i śniegowce. Na głowę założyłam czapkę a dłonie wsunęłam w rękawiczki. Na ramię zarzuciłam aparat, ponieważ z niewiadomych powodów w naszej rodzinie nie ma zwyczaju robienia sobie zdjęć ze znanymi osobami czy też zbierania od nich autografów. Stwierdziłam więc, że zabiorę ze sobą aparat, aby uwiecznić parę niebanalnych widoków jak to miałam w zwyczaju.
Po 14 wszyscy już byli gotowi. Zapakowaliśmy się do samochodów i wyruszyliśmy w kierunku skoczni. Niestety przez obfite korki w Zakopanem nie wstawiliśmy się o umówionej porze na stoku. Jakimś cudem udało nam się przecisnąć przez tłumy kibiców, którzy to już od jakiegoś czasu bacznie wyczekiwali pojawienia się skoczków. Peter pomimo dość chłodnego wyrazu twarzy przywitał nas bardzo serdecznie. Szybkim ruchem ręki wskazał miejsce do którego należało się udać. Pomieszczenie było małe, jednak nie miało to żadnego znaczenia. Byliśmy w jednym z wielu boksów, w których przebywali skoczkowie poszczegolnych kadr, przygotowujących się do zawodów. Prawdziwy raj dla każdego fana. No właśnie fana. Jako osoba potrafiąca rozpoznać zaledwie kilku skoczków stwierdziłam, żę wyjdę na zewnątrz pozostawiając reszte w boksie w celu rozprostowania nóg. Ostatecznie mój spacer zakończył się kilkoma ekspresowymi rozmowami z zawodnikami. Tak mi się poszczęściło, że akurat paru z nich rozciągało się w pobliżu. Udało mi się porozmawiać między innymi z imiennikiem Petera, Prevcem. Razem z jego młodszym rodzeństwem. Jednak byli to jedyni z moich rozmówców, których kojarzyłam. Rozmowa z pozostałymi była kwestią przypadku i rozwinęła się bardzo spontanicznie. Osoby które było mi dane oglądać pierwszy raz w życiu sprawiały wrażenie bardzo sympatycznych. Większość była zdziwiona moją obecnością w miejscu generalnie przeznaczonym tylko dla osób upoważnionych. Wszystkim po krótce wytłumaczyłam moją obecność w owym miejscu. Zresztą rozmowy te trwały naprawdę chwile, bowiem zdawałam sobie sprawę, że każdy z nich przygotowywuje się do zawodów i nie ma dla mnie czasu. Jeden chłopak, bardzo szczupły i wysoki uściskał mnie na pożegnanie i jako jedyny zapytał czy jestem Polką. Po tym szczęśliwym dla mnie czasie wróciłam do rodziny.
Na trybuny weszliśmy prawie ostatni. Wszystkie miejsca były już zajęte. Pomimo tego, że skoki oglądaliśmy co roku, to ten był dla mnie jakiś inny. Może dlatego, że pierwszy raz miałam okazję zamienić kilka słów z zawodnikami. Kiedy speaker przemówił, w moich uszach rozległ się potwornie głośny dźwięk wszelkich trąbek, trzymanych przez kibiców. Na prawdę okropny dźwięk, szczególnie jak stoisz obok. Szaliki uniosły się ku górze, zawody rozpoczęły się. Po wielu występach bardzo doceniłam swój sprzęt, dzięki któremu udało mi się uwiecznić wiele pięknych widoków. Konkurs wygrał Kamil Stoch, zaraz za nim na drugim miejscu stanął Daniel Andre Tande. Trzeba przyznać, że naprawdę świetnie się zachowują wobec siebie. Liczne uśmiechy i uściski oraz gesty pomocy z obu stron, rozczuliły moje serce. Na trzecim miejscu podium stanął Domen, ten sam z którym jakiś czas temu rozmawiałam. Było to chyba dla mnie wymarzone podium. Po zakończonym konkursie, uśmiechnięta i podekscytowana wszystkim dookoła, razem z resztą wróciłam do domu. Co chwila wszystkich pośpieszając, bowiem w głowie już miałam wieczorne wyjście.
W domu byliśmy przed 20. Razem z Anitą w ekspresowym tempie zaczęłyśmy się szykować. Po szybkiej kąpieli, rutynowej pielęgnacji włosów i wypiciu gorącej herbaty ubrałam się w to. Zapewnie nie był to zbyt mądry wybór, zważając na temperaturę jaka panowała. Jednak stwierdziłyśmy, że to jedyna okazja na założenie danych kreacji. Poza tym wspólnie udało nam się wybłagać tatę Anity aby to on zawiózł nas w miejsce docelowe. Więc nie będziemy marzły czekając na transport. Tyle dobrego. Wychodząc z domu pożegnałyśmy się ze wszystkimi, ruszając w stronę samochodu. Gdy byliśmy na parkingu w pobliżu Krupówek wujek oznajmił, że punkt godzina 2 czeka na nas w tym samym miejscu. Szybko wygramoliłyśmy się z pojazdu i machając mężczyźnie na pożegnanie ruszyłyśmy ku górze. Pomimo myśli które przepłynęły przez nasze głowy, te związane z ubiorem nieadekwatnym do warunków pogodowych. Pierwsze 5 minut błyskawicznie je rozwiało. Deptak cały ozdobiony był pięknymi ludzmi, wcale nie ubranymi na sportowo jak się spodziewałyśmy. Czasem zapominam, żę Zakopane to miasto jak każde inne, a nie tylko kurort wypoczynkowy. Przez co ludzie łączą tu elegancję i swobodę w jedność. Przechodząc obok wielu barwnie oświetlonych witryn wybrałyśmy manufakturę pączków. Wnętrze naprawdę zapierało dech w piersiach. Ogromne pomieszczenia oświetlone ciepłym światłem. Widok cukierników ręcznie wyrabiających ciasto za szklaną gablotą, tylko uwierzytelnił autentyczność tego miejsca. Z powodu braku wolnego miejsca na parterze, udałyśmy się na górę. Zamówiłyśmy po pączku oraz kawie, taką rozpustę jeszcze po godzinie 20 będę musiała ciężko odpracować jutrzejszego ranka. Jednak wychodzę z założenia, że raz na jakiś czas trzeba sobie sprawić przyjemność i oderwać się od narzuconemu odgórnie systemu.
Po skonsumowaniu posiłku oraz kilkukrotnych wizytach w toalecie wyszliśmy z lokalu. Na nasze szczęście wśród tłumu ludzi oraz zabudowanej przestrzeni było naprawdę ciepło. Po upływie paru minut zatrzymałyśmy się przed klubem "Morskie oko". Dobrze znanym każdemu kibicowi skoków narciarskim, bowiem można tu spotkać naprawdę wiele znanych osobistości. Skoczkowie często przychodzą tu po zawodach. Miałyśmy parę wątpliwości, zanim ostatecznie przekroczyłyśmy próg klubu. Miejsce to było nieco mniejsze niż się spodziewałyśmy. Pomimo naszego corocznego pobytu w Zakopanem nigdy nie miałyśmy okazji wstąpić do tego miejsca. Słyszałam o nim tylko z opowieści no i oczywiście kojarzyłam szyld. Do tej pory nie wiem jak udało nam się prześlizgnąć Anitę przez bramki, okropnie niemiłym ochroniarzom. Którzy sprawdzali dokumenty w celu weryfikacji wieku. Tak jak zakładałyśmy w środku było bardzo dużo bawiących się ludzi. Na nasze szczęście po kilku minutach zwolnił się stolik i dzieliłyśmy go z dwoma chłopakami i dziewczyną. Odbyliśmy krótką rozmowę po czym udałyśmy się w stronę parkietu. Jakież było moje zdziwienie gdy nagle na stanowisku dj zobaczyłam Tande. Tego samego Tande którego kilka godzin temu oglądałam na skoczni. Nie potrafiłam jednak ocenić co chce wyperswadować, żywnie gestykulując w stronę dj. Chyba dla męższczyzny było to nie lada wyzwanie, bo po upływie dwóch kawałków zrezygnowany przekazał swoje słuchawki Danielowi i odszedł w stronę baru. Chłopak nie tracąc chęci czy zapału namiętnie szukał kolejnych utworów w czasie gdy już jedna leciała. Brzmienie utworu pochłonęło mnie zupełnie. Poczułam go pod skórą, rozprzestrzeniało się po moich kościach, dając mi chwilę totalnego odprężenia. Bujając się w rytm, oślepiona jaskrawymi pulsjącymi światłami zauważyłam, że Daniel co jakiś czas na mnie spogląda. Oczywiście nie patrzył tylko na mnie, ale mimo wszystko mocno się zaczerwieniłam. Na moje szczęście było gorąco, toteż całe moje ciało odbiegało od normy, skłaniając się w kierunku różu. Spragnione wróciłyśmy do stolika zamawiając wcześniej po piwie. Korzystając z chwili odpoczynku rozmawiałyśmy o obecności Tande. Stwierdziłyśmy, że na pewno nie przyszedł sam, więc prawdopodobnie w klubie bawi się więcej Norwegów. Gdy po wypiciu trunków kierowałyśmy się do toalety zauważyłyśmy jak grupa ludzi śpiewa sto lat w drugim pomieszczeniu. Nie wychyliłyśmy się przed szereg i nie weszłyśmy by się przyłączyć, bowiem impreza wyglądała na prywatną. Jednak jednogłośnie stwierdziłyśmy, że w końcu znalazłyśmy kadrę norweskich skoczków. Prawdopodobnie to było "sto lat" dla jednego z nich. Wróciłyśmy na salę i dalej pląsałyśmy w rytmie muzyki, dając się ponieść każdemu kolejnemu dźwiękowi. Dj wrócił na swoje miejsce, a na parkiecie pojawiło się dwóch Norwegów. Potrafiłam ich rozpoznać dzięki dzisiejszemu konkursowi. Ogarnęła mnie przyjemna myśl, kiedy zauważyłam, że potrafię rozpoznać coraz większą ilość zawodników. Mogła też być przyjemna ze względu na moje podchmielenie kolejnym piwem przed wejściem na salę. W każdym bądź razie czułam się naprawdę cudownie odprężona. Jakby tego było mało, Fannemel i Stjernen wzięli nas w obroty. Przetańczyliśmy wspólnie ze trzy kawałki, ciągle się uśmiechając i żartując. Naprawdę nie sądziłam, że z nich tacy fajni goście są. Podziękowaliśmy sobie za taniec, po czym zabierając swoje płaszcze i wychodząc z klubu chłopaki nas zaczepili. Zapytali czy pojawimy się na zawodach następnego dnia. Ze szczerym smutkiem odparłyśmy, że przed południem wracamy do domu i niestety nam się nie uda. Na co odparli, że wielka szkoda, lecz to na pewno nie nasze ostatnie spotkanie. Nagle podbiegł do nas Daniel i obejmując chłopaków ramieniem zapytał co słychać. Andreas spojrzał na chłopaka i krzyknął:
-Birthday boy!
-That's me!
Krzyknął Daniel po czym przedstawił nam się ze swoją przezabawną podpitą miną. Wychodząc z klubu pomachałyśmy chłopakom, a fala zimnego powietrza rozniosła za sobą moje głośne
-Happy birthday Daniel!
Widziałam jeszcze tylko szczery uśmiech chłopaka i charakterystyczne dla niego skinienie głową w podzięce.
Na parkingu znalazłyśmy się chwilę po umówionym czasie, jednak wujek nie zrobił z tego problemu. Przywiózł nas do domu, w którym od razu po wejściu, po cichu poszłyśmy się wykąpać i spać. Byłyśmy tak padnięte, że naprawdę nie pamiętam kiedy zasnęłyśmy.
Kolejny dzień rozpoczął się podobnie do poprzedniego. Obudziło mnie ciepło światła wpadającego przez okno. Po porannej gimnastyce oraz przebiegnięciu stałej trasy (mijając górę moje myśli znów krążyły wokół Lucky'ego) wróciłam do domu. Tym razem sama przygotowałam śniadanie, ponieważ było przed 9. Wszyscy jeszcze spali. Zanim pozostali członkowie rodziny zeszli na dół, usiadłam na parapecie przy oknie. W ręku trzymałam kubek imbirowej herbaty z dużą ilością cytryny i delektowałam się jej smakiem. Za oknem widać było drewniany taras zawieszony nad niedużą przepaścią. Całą przestrzeń okalały iglaki. Jednak na wysokości wzroku, widok był równie piękny co z mojego okna. Pasmo gór osłaniało małe źródło zamarzniętej wody. Czubki zarówno drzew jak i gór pokryte były grubą warstwą białego puchu. Umyłam kubek po herbacie i podeszłam do drzwi od tarasu. Na nogi wsunęłam kapcie i momentalnie znalazłam się na mrozie. Z kieszeni wyjęłam telefon i uwieczniłam ten przepiękny widok. W mojej subiektywnej opinii, nie ma piękniejszego widoku od zimy, w pełni oblanej światłem słonecznym. Zdjęcie wysłałam Anicie. Mojej kuzynce, a zarazem najlepszej przyjaciółce. Która to stała w korku na "Zakopiance" i nie mogła się już doczekać aż się tu pojawi. Jej rodzina miała z nami zamieszkać. Nasi ojcowie są braćmi i co roku wspólnie spędzamy każde "wczasy". Wskakując na górę, obudziłam wszystkich. Włosy związałam w luźnego kucyka i zaparzyłam dzbanek herbaty. Tym razem czarnej z malinami. Gdy przyjechali pozostali, poczęstowaliśmy ich posiłkiem, a resztę poranka wykorzystaliśmy na rozmowę o tym jak im minęła podróż oraz o planach na dalszą część wyjazdu. Anita zaciągnęła mnie do kuchni i zaczęła bez tchu opowiadać o wszystkim co się u niej ostatnio wydarzyło. Nie mieszkałyśmy w dużej odległości od siebie, jednak klasa maturalna ma to do siebie, że pochłania więcej czasu niż komukolwiek może się wydawać. Przez co skazane jesteśmy na social media oraz hurtowe rozmowy w czasie spotkań. Wspólnie posprzątałyśmy po śniadaniu. Podczas gdy reszta przygotowywała sprzęt na wyjazd. Dziś znów wybieramy się na narty.
Na stoku byliśmy w porze obiadowej, więc nie było tłumów. I dobrze. Więcej miejsca do swobodnego poruszania się bez obawy, że się na kogoś wjedzie. Przymusowego hamowania czy po prostu braku miejsca do treningu. Będąc na szczycie stoku automatycznie spojrzałam na "Wielką Krokiew". Kktoś na niej skakał. Próbowałam przyjrzeć się dokładniej, jednak to nic nie dało, bowiem sylwetki skoczków były małe i rozmazane. Prawie zapomniałam, że jutro konkurs indywidualny. Z każdym kolejnym zjazdem byłam coraz bardziej szczęśliwa. Uwielbiam sporty zimowe wszelkiego rodzaju. Razem z Anitą wybrałyśmy trasę czarną. To właśnie ona dostarcza nam najwięcej rozrywki. Zabawa połączona z adrenaliną i chęcią sprawdzenia samego siebie. Wyłaniając się zza kolejnej obszernej zaspy, zauważyłam mojego tatę, który znajdował się już na dole trasy. Chęć zjazdu została mi jednak uniemożliwiona przez wysoką, szczupłą sylwetkę zajeżdżającą mi drogę. Postać zatrzymała się i zsunęła kominiarkę. Moje usta bezwładnie się rozchyliły, gdy ujrzałam wachlarz długich rzęs wyłaniających się spod gogli.
-LUCKY!-krzyknęłam.
Po czym odpinając w pośpiechu narty rzuciłam się w jego objęcia. Nie był to przemyślany skok bowiem chłopak nadal był w nartach i oboje runęliśmy na ziemię. Nie był to upadek romantyczny, jak z filmów. Moje nogi zablokowały jego i nie mogliśmy wstać. Chłopak spojrzał na mnie z serdecznym uśmiechem po czym stwierdził:
-Nic się nie zmieniłaś.
Rzuciłam go garstką miękkiego śniegu, który osadził się na policzkach chłopaka. Byłam tak blisko niego, że widziałam jak roztapia się pod wpływem ciepła jego ciała. Lucky nie pozostał dłużny. Momentalnie wypiął buty z nart i rzucił się na mnie. Droczyliśmy się ze sobą, a rozpylający się wokół nas śnieg tworzył białą barierę. Na szczęście nikt nie zjeżdżał, więc z czystym sumieniem mogłam stwierdzić, że nie jestem hipokrytką blokującą trasę. Amerykanin pomógł mi wstać, założyliśmy narty i zjechaliśmy na dół. Tam też czekała na nas Anita rozmawiająca z Peterem. Był to trener juniorów w skokach narciarskich. Nasi rodzice byli przyjaciółmi i od lat wspólnie oglądali skoki. Pomimo to ja ledwo potrafiłam stwierdzić co to belka startowa. Gdy zobaczyła Lucky'ego nie mogła przestać się szczerzyć. Ona również bardzo za nim tęskniła. Znała go dłużej niż ja. Raz nawet do niego poleciała jakoś rok temu. To miała być nasza wspólna podróż, jednak przed wyjazdem wypadł termin obrony dyplomu. Jest to dodatkowe zaliczenie w szkołach artystycznych wieńczące cztero lub sześcio letnią edukację w danej placówce. Z wielkim żalem musiałam więc odpuścić. Anita do dziś przyjaźni się z Lucky jednak odległość jest dużym utrudnieniem w rozwijaniu wspólnych relacji. Po długim uścisku Lucky'ego, który nie chciał wypuścić Anity z rąk, poszliśmy do karczmy na stoku. Wszyscy zamówiliśmy ciepłe dania. Rozmawialiśmy dosłownie o wszystkim. Chłopak zaprosił nas do siebie, aby wspólnie spędzić wieczór jak za dawnych lat. Oczywiście od razu się zgodziłyśmy. Po upływie około godziny, gdy wszystko było już zjedzone dołączyła do nas reszta. Lucky'ego znali wszyscy oprócz Damiana. Przedstawiłam ich sobie. Gdy z Anitą postanowiłyśmy pójść jeszcze pozjeżdżać. Lucky oznajmił, że zostanie i porozmawia sobie z moim starszym bratem. Ta wiadomość wywołała uśmiech na mojej twarzy. Sama nie wiem czemu. Żegnając się z pozostałymi, wyszłyśmy. Kiedy dostałam sms'a od mamy, że jedziemy do domu była godzina 17. Pożegnaliśmy się z Lucky'm, który mieszkał koło stoku i odjechaliśmy.
Po przyjeździe wszyscy zajęli się sobą. Mamy rozmawiały o modzie i obmyślały plan na kolejny dzień. Tata z wujkiem i Damianem grali w kanastę. A ja z Anitą poszłyśmy szykować się na wieczór. Wiadomo to nie jakaś impreza, żeby perfekcyjnie wyglądać, ale należało chociaż się wykąpać. A co do kąpieli, to zawsze robimy to wspólnie. Ludzie mówią, że to dziwne. Może i mają rację jednak od najmłodszych lat kąpiemy się razem. Wspólnie rozwijała się nasza psychika i dojrzewały ciała. Tak naprawdę traktujemy się jak jedność. Czasem sobie żartujemy, że gdy spędzamy czas w łazienkach osobno, w swoich domach, to czujemy się samotnie. Wzięłyśmy więc kąpiel, zarzuciłyśmy na siebie wygodne ubrania i ruszyłyśmy w stronę wyjścia. Do domu Lucky'ego pieszo podróż zajmowała niecałe pół godziny. Jednak ponieważ sypał śnieg, wybrałyśmy autobus. Jakimś cudem udało nam się wyrobić na jedyną linię, która uczęszczała z tej małej miejscowości do Zakopanego. Pod mieszkaniem chłopaka byłyśmy przed 20. Drzwi otworzyła nam jak zwykle uśmiechnięta ciocia Lucky'ego. Siostra mamy chłopaka. Kobieta od kilku lat jest ukochaną żoną niewiele starszego od siebie górala. Kobieta pomimo faktu, iż mieszka w Polsce już wiele lat, nadal ma drobne problemy ze zrozumieniem niektórych polaków. Co ciekawe dodatkowo posługuje się gwarą góralską, co jest kolejnym czynnikiem na to wpływającym. Obcałowałyśmy się i popędziłyśmy do kuchni. Ciocia Lucky'ego pokroiła tartę i podała na stół przy którym zasiadłyśmy razem z ich 5 letnią córką. Przypomniało mi się jak kiedyś Lucky musiał zostać z nią w domu. Razem z Anitą przyszłyśmy wtedy do niego i cały wieczór oglądaliśmy filmy. Był to jedyny raz (nie licząc owego) kiedy u niego byłam. W końcu z góry zszedł Lucky. Był prawdopodobnie świeżo po prysznicu, z jego włosów skapywało na czoło pare kropelek. Uśmiechnął się tylko i nas przytulił. Miałam nadzieję, że zatrzyma się na dłużej. Jednak już jutro wraca do USA do pracy. Postanowiliśmy ten czas wykorzystać jak najlepiej. Lucky pograł trochę na gitarze, śpiewaliśmy, tańczyliśmy. Wygłupialiśmy się. Wypiliśmy dwa litry herbaty i zrobiliśmy parę zdjęć, bo oczywiście miałam przy sobie aparat. Na pożegnanie wytuliłyśmy Lucky'ego za wszystkie czasy, żeby wystarczyło mu do następnego spotkania. Powiedziałyśmy, żeby za nami tęsknił i wyszłyśmy. Na podjeździe czekał na nas mój tata. W drodze do domu przejrzałam nowe wiadomości na telefonie i poodpisywałam na parę z nich. Po otworzeniu drzwi ujrzałam tylko jak wszyscy grają w karty, popijając whiskey. Taka już trochę tradycja, Chciałyśmy dołączyć, ale byłyśmy padnięte więc wzięłyśmy prysznic i po złączeniu łóżek zasnęłyśmy na jednym. Wspólnym.
Ze snu wyrwał mnie strumień światła, okalającego prawą stronę mojej twarzy. Po otworzeniu oczu ujrzałam przepiękny widok. Podeszłam do okna aby przyjrzeć się jego całej okazałości. Byłam świadkiem malowniczego wschodu słońca, które to połowicznie wyłaniało się zza gór. Las oświetlony był tylko na krańcach, dlatego też czubki drzew pokryte były jasnożółtą barwą. Miasto w oddali całe pokryte było śnieżną pokrywą. Rozkoszująć się światłem przebijającym przez szybę oraz ciepłem jaki wytwarzało, zamknęłam oczy. Pod powiekami rozlała się żółta barwa, a ja korzystając z danego mi ciepła, ogrzewałam swoje lekko zmarznięte policzki. Podeszłam do szafki nocnej i sięgnęłam po telefon. Wyświetlacz pokazywał godzinę 8:46. Rozciągnęłam się, związałam włosy i przystąpiłam do porannej gimnastyki. Po około 15 minutach spędzonych na rozciąganiu ubrałam się w mój termiczny strój i poszłam pobiegać. Dobrze znałam tę okolicę. Para wydobywała się z moich ust, na skroni pojawiały się nieliczne kropelki potu. Mijałam wiele starych, opuszczonych chat. Zboczyłam w stronę lasu. Ośnieżone czubki drzew co jakiś czas zsypywały z siebie śnieg, ponieważ nie zdołały utrzymać się pod jego ciężarem. Po wyłonieniu się z krętych ścieżek w lesie, wspięłam się na szczyt niedużej górki. Było to dla mnie miejsce magiczne. To tutaj po raz pierwszy moje usta poczuły smak obcych. Był to chłopak którego poznałam w Zakopanem 3 lata temu podczas wakacji. Lucky spędzał wakacje u swojej rodziny. Był Amerykaninem. Kiedyś spacerując i rozmawiając natknęliśmy się na tę właśnie górę. Usiedliśmy na jej szczycie przy zachodzie słońca i obserwowaliśmy miasto. Jego blond włosy przybrały kolor przydymionej żółci, a skóra wyglądała jak żarzące się złoto. Spojrzałam na niego nieśmiało, a on złapał mój podbródek i pocałował mnie. Bardzo delikatnie musnął moje usta swoimi... . Parę dni później wracał do domu. Na pożegnanie powiedział mi, że nie chciał mnie w sobie rozkochać, ale nie mógł się powstrzymać przed choć jednym pocałunkiem. Z Lucky nadal mam kontakt. Czasem rozmawiamy. Jednak od tamtego czasu widzieliśmy się dwa razy. Raz podczas przerwy świątecznej i rok temu, gdy przyleciał do Polski na dwa tygodnie. Jak się dowiedziałam Lucky został modelem i przyjechał do Polski, aby zrobić kampanię dla firmy odzieżowej. Wspięliśmy się na górkę jak kiedyś i rozmawialiśmy. Nie było niezręcznie. Nie mogliśmy przerwać rozmowy do nocy. Nasza znajomość jest zbyt krótka, abym mogła się w nim zakochać. Jednak niewątpliwie był pierwszą osobą na której widok moje serce szybciej biło. Odrywając się od wspomnień wstałam, otrzepałam resztki śniegu z odzieży i ruszyłam w stronę domu.
Otwierając drzwi zastałam rodzinkę w pełnej okazałości. Mama przy laptopie obmyślała plan na dzisiejszy dzień. Tata w tym czasie nakrywał do stołu, a Damian przygotowywał coś w kuchni. W pomieszczeniu unosił się zapach parzonej kawy. Przywitałam się i ruszyłam w stronę łazienki. Pod strumieniami wody chyba jak zwykle dużo myślałam. Wspominałam Lucky'ego, to co do niego czułam. W moim życiu przewinęło się wiele chłopaków, których darzyłam sympatią lub takich którzy mi się podobali. Jednak żaden z nich nie był na tyle intrygujący, abym mogła pomyśleć że chcę go bliżej poznać. W moim rodzinnym Radomiu mam przyjaciela. Jesteśmy idealnym przykładem na to, że przyjaźń damsko-męska istnieje. Razem z Mateuszem od zawsze wiedzieliśmy, że do siebie nie pasujemy. Nie ciągnie nas do siebie pod żadnym względem, za to świetnie się dogadujemy. I bardzo się cieszę, że jest chłopakiem. Bo to z nimi lepiej się dogaduje. Nie jestem typem chłopaczary, nie oczekuję też od nich stałej atencji. Po prostu są szczerzy, a za razem nie przesadnie krytyczni tak jak dziewczyny. Wychodząc z wanny chwilę jeszcze postałam w ręczniku. Założyłam na siebie leginsy i bluzę. Stopy wsunęłam w długie skarpety, które następnie wylądowały w kapciach. Zeszłam na dół i pomogłam bratu w przygotowaniu śniadania. Pokroiłam świeże pieczywo po które tata poszedł przed śniadaniem. Usmażyłam jajecznice na maśle, a przygotowane przez Damiana grzanki z mozzarellą i pomidorami udekorowałam bazylią. Na stół podaliśmy jeszcze wiele innych dań, po czym wszyscy zasiedliśmy do stołu w celu skonsumowania przygotowanego posiłku. Wspólnie ustaliliśmy, że korzystając z pogody wybierzemy się na narty. Po śniadaniu każdy miał pół godziny do wyjścia. Przebrałam się w strój do jazdy na nartach. Posprzątałam porozwalane po pokoju rzeczy. Do kieszeni wpakowałam telefon i chusteczki. Wychodząc poprosiłam Damiana żeby wyniósł moje narty. Zrobił to niechętnie argumentując się tym, że go wykorzystuje. Gdy sprzęt został wpakowany do bagażnika i każdy wsiadł do samochodu ruszyliśmy. Na stoku było już sporo osób. Niestety o tej porze można się było tego spodziewać. Wykupiliśmy karnety, zmieniliśmy buty, wpieliśmy je w narty i wjechaliśmy na górę. Każdy rozjechał się w swoją stronę. Obok stoku znajdowała się skocznia narciarska "Wielka Krokiew". Wjeżdżałam w trasy poboczne, bowiem tam kręciło się mniej osób. Mijając kolejne iglaki odsłoniła się przede mną prawie w ogóle nie uczęszczana trasa, oblana słonecznym światłem. Po kilku godzinach jazdy wszyscy stwierdziliśmy jednogłośnie, że jesteśmy głodni. W drodze do domu zatrzymaliśmy się w karczmie. Zajęliśmy stolik przy oknie. W oczekiwaniu na kelnerkę przyglądaliśmy się ludziom zjeżdżającym na stoku. Karczma nie znajdowała się na stoku, ale bardzo blisko. Była wysoko położona, więc stojąc obok czy siedząc w środku miało się naprawdę niesamowity widok. Nie tylko na cały stok, skocznię ale i na kawałek miasta. Rozmawialiśmy o technice zjeżdżania, o ustawieniu nóg. Po skończonym posiłku, każdy zabrał swój sprzęt i ruszyliśmy w stronę samochodu. Najedzeni, zmęczeni ale usatysfakcjonowani wróciliśmy do domu. Po kilku godzinach spędzonych na rozmowach, grze w karty i dorabianiu kolejnego dzbanka zimowej herbaty, wybraliśmy się na spacer. Do mieszkania wróciliśmy po śnieżnej bitwie, cali w śniegu. Składy były mieszane, ja z tatą kontra mama z Damianem. Jednak w ostatecznym starciu potknęłam się i przeciwnicy nas pokonali. Po gorącej kąpieli rozmawiałam przez telefon ze swoją przyjaciółką. Na dole tata jak zwykle oglądał skoki. Zrobiłam sobie herbatę i postanowiłam do niego dołączyć. Jak zwykle połowy nie rozumiałam. Jednak zaczęłam rozróżniać braci Prevców. Co uznałam za swój życiowy sukces. Znowu przewinął się Tande. Skoczków których kojarzyłam można było policzyć na dwóch dłoniach. Ale na dwóch! Położyłam mamie głowę na kolanach, a ze stolika obok złapałam książkę, którą obecnie czytałam. Przewertowałam kilka stron, jednak kilkakrotnie powtarzałam jedno zdanie. Dopadł mnie brak koncentracji i rozkojarzenie. Prawdopodobnie wynikające z uruchomionego telewizora. Zanim zasnęłam moje myśli błądziły pomiędzy skokami, a wspomnieniem Lucky'ego.
Lucky.